niedziela, 14 kwietnia 2013

Znajdź balans.


źródło: tumblr

Ilu ludzi chciałoby mieć inne życie?

 Biedni chcieliby być bogaci. Bogaci chcieliby mieć mniej. Inteligentni marzą o powalającej urodzie, a piękni o zabójczej inteligencji. Szare myszki chciałyby brylować w towarzystwie, a imprezowicze mieć spokojną i  ułożoną egzystencję. Humaniści mogliby rozumieć matmę, a ściśli... No, mieć życie.

 I tak sobie biegamy od jednego bieguna do drugiego, ze skrajności w skrajność, bo my jeszcze tego nie mamy, a powinniśmy, bo jestem nie taki, jak powinienem, bo nagle jest źle, znowu źle...!

 Tylko dlaczego źle jest zawsze? Skoro w jakiś sposób przeniknęliśmy wreszcie na tą drugą stronę, to o co chodzi? Ciągle nam mało?

 Były czasy, kiedy - jeśli coś się działo - musiałam się pojawić, a beze mnie nie było zabawy. Podejrzewam, że we łbie miałam siano, li jakieś inne zielsko, bo idiotka ze mnie bywała straszliwa. A potem, wieczorami, tak sobie wyobrażałam, że siedzę z nosem w podręczniku od historii i generalnie to wymiatam, noszę okulary i idę na Harvard. I że jestem dobra z matmy.

 Po jakimś czasie zaczęłam się zmieniać. Coraz mniej głupich pomysłów, debilnych akcji, krzykliwości i ogólnego rozjazgotania. Nagle... Cholera! Ziółkowska przestała być w centrum wydarzeń! O imprezach, na które szli przecież wszyscy dowiadywałam się z ósmej ręki, od osoby zazwyczaj także zaproszonej, ale nie mającej czasu czy ochoty. No tak. Szli wszyscy. Dziwnym trafem- nie ja. I nagle zapragnęłam chodzić na dzikie imprezy, znowu brylować i trzymać rękę na pulsie.

 Ja przeszłam przez te dwa bieguny i - niespodziewanie! - żaden z nich szczęścia mi nie dał. Wręcz przeciwnie- czułam się gorsza, niedowartościowana, znowu nie taka, zła, nudna, głupia.

 Mam też wrażenie, że właśnie jakiś przerażający ogrom ludzi chciałby obrócić swoje życie o 180 stopni. Znajoma, która na imprezach potrafiła płukać sobie gardło wódką, przychodzić na koncert z jednym facetem i wychodzić z drugim, i generalnie jakoś nie miała wielkich ambicji- nagle zakwiliła, że nie czuje się szczęśliwa, że co ona ma zrobić, że ta rozwiązłość, imprezowanie, to takie fajne niby jest! a ona ma dość. Nagle okazało się, że chciałaby studiować astronomię i więcej wiedzieć.

 Z kolei moja najspokojniejsza z najspokojniejszych przyjaciółka, gołębie serce, mózg do wszystkiego, no taka do rany przyłóż kochana dziewczyna- pewnego pięknego dnia zaniosła się płaczem, że czasem chciałaby coś wciągnąć i mieć na wszystko olew, tak sobie chodzić naćpana i nie zdawać sobie sprawy z otoczenia, z życia, z niczego...

 Zszokowały mnie te wyznania. Jedna, głośno wołająca, że jej takie życie odpowiada, heja, pięknie jest, piekła nie ma! Druga zaś to moim zdaniem najrozsądniejsza osoba na świecie i skąd w jej ustach takie deklaracje?

 I o co w tym, do cholery, chodzi? Czy już nie potrafimy cieszyć się tym, co w danej chwili nam przypada? Już nam serio tak padło na mózg?

 A może żyjąc w tym pędzie, zapominamy, że wcale nie trzeba dociskać do krawędzi, byle mocniej, byle szybciej? Chyba nieprzypadkowo 'krawędź' kojarzona jest z niebezpieczeństwem. A każdy z nas, homo sapiens, leci w jej kierunku z pieśnią na ustach.

 A ja, gdzie teraz jestem? Jestem szczęśliwa. Bo chyba wreszcie znalazłam ten złoty środek wśród opcji, między którymi biegałam przez tyle lat.

 Letnim lepiej nie być w kwestiach wiary, ale w życiu? Ludzie! Stańmy wreszcie na środku tej pieprzonej równoważni, a wtedy nie spadniemy w żadną stronę. Uwierzcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przybyłam, zobaczyłam, napisałam.
Za każdą opinię Bóg Ci zapłać, czytelniku moich wypocin.